Mówi Alicja Tchórz

Wczorajsze minimum olimpijskie pozwoliło zrzucić z głowy ogromny ciężar?

– Zdecydowanie. Teraz w końcu można skupić się na radości z pływania. Wczorajszy wynik zakwalifikował mnie na igrzyska, a przecież wiadomo, że taka impreza to największe marzenie każdego sportowca. Teraz będzie więc czas na ciężką pracę i dążenie do tego, aby w Brazylii zaprezentować się z jak najlepszej strony.

Długo starała się Pani o to minimum, a presja z każdym tygodniem rosła. Jak bardzo przeżywała Pani stres związany z brakiem wykonania tego ostatniego kroku?

– Naprawdę strasznie. Zaczęło się mniej więcej dwa tygodnie przed niedawnymi mistrzostwami Europy, trwało podczas samej imprezy i nie opuszczało mnie aż do wczoraj. Można więc śmiało powiedzieć, że przez ostatnie półtora miesiąca poziom kortyzolu zdecydowanie przekraczał u mnie normy przeciętnego człowieka!

Nieprzespane noce z całą pewnością nie pomagały w przygotowaniach…

– To prawda, ale mimo wszystko starałam się wypoczywać  i jak najlepiej regenerować siły, bo tych startów podczas mistrzostw Europy było naprawdę dużo. Pierwszy raz w życiu występowałem w półfinałach na 100 metrów i 50 metrów stylem grzbietowym na długim basenie, a przecież do tego wszystkiego doszła także sztafeta. Łącznie uzbierało się z tego aż dziewięć startów na maksymalnych obrotach, więc nie da się ukryć, że pozostawiło to duży ślad w mięśniach.

Za Panią już jedne igrzyska olimpijskie, czyli chyba największa sportowa przygoda w dotychczasowej karierze?

– To było coś niezwykłego, bo przecież samo dostanie się na igrzyska to już duży sukces. Do tego dochodzą niesamowite wspomnienia z wioski olimpijskiej i zawsze pełne trybuny podczas startów, nawet w eliminacjach! Taka otoczka sprawia, że presja podczas tego typu występów jest jeszcze większa, ale jestem już nieco starszą zawodniczką, więc myślę, że tym razem poradzę sobie z tym lepiej.

Miała Pani już przyjemność być kiedyś w Brazylii czy będzie to pierwsza wyprawa do tego kraju?

– Nie, tam mnie jeszcze nie było. Zdarzyło mi się za to raz odwiedzić pobliski Meksyk. Rzecz miała miejsce podczas juniorskich mistrzostw świata w 2008 roku, więc można powiedzieć, że od dość dawna nie odwiedzałam już tych stron. Z radością odkryję nowy kawałek świata.

Szczecińska Floating Arena jest dla Pani bardzo szczęśliwym obiektem…

– Zgadza się, ten basen kojarzy mi się dobrze od samego początku, czyli od mistrzostw Europy z roku 2011. Miałam wtedy pierwszą w życiu okazję, aby wystartować we wszystkich finałach grzbietowych na krótkim basenie i tak naprawdę Floating Arena już wtedy zaskarbiła sobie moją wielką sympatię. Wielu zawodników osiąga tu lepsze czasy niż w Londynie, a to pokazuje, że obiekt jest stworzony do szybkiego pływania.